piątek, 25 lutego 2011

W połowie drogi do celu

Dotrwałam do tego momentu. Już połowa terapii za mną. Chyba z pełną świadomością nie mam zamiaru prowadzić dokładnego dziennika jak przebiega leczenie. Obiecuje jednak że jeśli coś ważnego się wydarzy, to poinformuje. Mam wrażenie że użalanie się nad sobą i opisywanie problemów związanych ze skutkami ubocznymi zniechęci innych do tego by podjęli leczenie. Ale to tak strasznie wygląda tylko z perspektywy- naprawdę!!!

Uczciwie donoszę że właściwie trzymam się nieźle, porównując znane mi osoby przechodzące terapię i to jest dla mnie ogromnym pocieszeniem. A z tendencją do jęczenia, gdzie mnie boli i co mi strzyka, cały czas walczę.


Ale tak w telegraficznym skrócie.

Po miesiącu od rozpoczęcia terapii dotknęły mnie dość duże spadki hemoglobiny, które nadal się niebezpiecznie wahają, co skutkuje obniżeniem dawki jednego z leków (Rybawiryny) Po trzech miesiącach miałam wymagany spadek ilości wirusa, lecz niestety jeszcze nie całkowity minus. Z mojego logicznego punktu widzenia- zmniejszenie ciągłe dawek leku plus jakaś nie rewelacyjna odpowiedź na leczenie, nie rokują na całkowite wyleczenie.

Najbardziej uciążliwe objawy

- zmęczenie, brak chęci do jakiejkolwiek aktywności.

- z powodu obniżonej hemoglobiny, mięśnie mi się męczą nawet podczas podnoszenie szklanki, co akurat wydaje mi się dość zabawne.

- problemy psychiczne, o których przed leczeniem się dość enigmatycznie mówi, a dla pacjenta i otoczenia mają istotne znaczenie. Na razie radzę sobie, ale ciągle mam obawę że będzie miało to wpływ np. na moją pracę

- problemy z pamięcią i koncentracją. Są dni że przez dwie godziny, kopiuje kilka fragmentów tekstu

- zmiany skórne, szczególnie na twarzy.

- od niedawna zaczyna wysychać mi także rogówka oka


Jednak patrząc na to wszystko wiem że jest to do wytrzymania i przetrwania, trzeba tylko mieć świadomość że takie objawy mogą się pojawiać i nie przerażać się każdą drobnostką np. utratą włosów (mniej więcej 1/3- mi wypadła). Opisane objawy, raczej bym nazwała niedogodnością w codziennym życiu, niż stanami nie do przetrzymania. Mam jednak świadomość że są osoby które gorzej to znoszą, ale wydaje mi się że ja stanowię średnią statystyczną.

Edukuje się intensywnie w obrębie zagadnień związanych z chorobą i leczeniem , dzięki temu mogę zareagować szybciej sama, jeśli jest to w moim zasięgu, zamiast np. czekać do następnej wizyty u lekarza.



Obecnie nie mam tylko wpływu na moje wyniki krwi, z całą resztą wiem że sobie spokojnie poradzę, ale nie zmuszę organizmu żeby funkcjonował normalnie, skoro go tak perfidnie trują a on z wirusem już się zaprzyjaźnił przez 30 lat i zmiany mu są niepotrzebne. Jestem właśnie w trakcie pertraktacji z nim że się trujemy dla własnego dobra, może zrozumie wagę sytuacji.

3 komentarze:

  1. Witaj.
    Akurat mam męża ,który jest po leczeniu na HCV.Miał drugą terapię,skończył 9 listopada 2010.I kilka dni temu dostał wiadomość ze szpitala,że jest zdrowy.To ostateczny wynik,w czerwcu jedzie odebrać wyniki.Tak więc trzymam kciuki i w miarę możliwości będę czytać Twojego bloga.Głowa do góry,uda się!
    Ale objawy o których piszesz miał i on.Praktycznie wszystkie.Było naprawdę ciężko.Wytrwałam do końca.Zrobił to też dla nas: mnie i naszej trójki-dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj,
    No to gratulacje dla męża. Najważniejsze że się nie poddawał i dla siebie i dla Was zrobił to :D

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj.Mam umówioną wizyte w poradni zakażnej wynik wyszedł dodatni czy możesz napisać co czeka mnie po kolei dalej jestem przerażona,wiola

    OdpowiedzUsuń