środa, 23 lutego 2011

Witajcie!



Witajcie!
Dlaczego Szkoła Przetrwania? Bo to naprawdę niezły sourvival , za równo psychiczny jak i fizyczny. Ponieważ doświadczam tego na bieżąco, czasami pragnę się tym podzielić. A może przede wszystkim dlatego że zaraziłam się wirusem zapalenia wątroby typu C, muszę zdobywać wiedzę na temat wroga z którym przyszło mi się zmierzyć. O tym przede wszystkim zamierzam pisać, choć ostrzegam że brak mi czasami konsekwencji.

W dniu w którym zakładam ten blog, jestem już w połowie terapii mającej na celu wyeliminować wirusa z mojego organizmu. Wirusa z którym żyłam nieświadomie trzydzieści kilka lat, który mi prawdopodobnie towarzyszy od 4 roku życia. Takich historii jak moja jest wiele, właściwie większość jest do siebie bardzo podobna. Ja już mam świadomość zarażenie, podjęłam walkę z HCV, jednak wiele osób w naszym kraju nadal żyje w nieświadomości, inne dopiero się dowiaduje o swojej chorobie i są nią przerażone. Z moją ciągle zdobywaną wiedzą o chorobie przyszła i inna świadomość że są techniki przetrwania, walki, radzenia sobie z samą chorobą a co najważniejsze dla wielu z nas jest nadzieja wyleczenia się.


Życzę miłego czytania i minusów na Waszym koncie.

3 komentarze:

  1. Załóżmy, że jestem chora, ale całkiem tego nieświadoma. Co teraz? Jak zdobyć świadomość? Jeśli byłaś chora przez 30lat, dlaczego akurat teraz zdecydowałaś się na terapię?: bo masz wiedzę, że jesteś chora? Przepraszam, że tu, ale brak wizytówki i kontaktu na priv. Nie pytam złośliwie. Po prostu znałam człowieka, który dowiedział się, że jest chory od prawie 20lat /nie hcv/, zdecydował się na leczenie, i to leczenie go zabiło. U kresu życia zastanawiał się nad zasadnością terapii, co by było, gdyby nie dowiedział się o swojej chorobie przez kolejne 15lat. Terapia tylko przyspieszyła rozwój choroby. Zaatakowane wirusy zaczęły się bronić i rozprzestrzeniać, stały się agresywne i nie do okiełznania. Czytam Twojego bloga, czytam o konsekwencjach leczenia gorszych niż sama choroba, widzę choroby wywołane walką z inną chorobą, i tak mi się przypomniał ten znajomy... No, i naprawdę mnie interesuje, jak mogę zdobyć świadomość, że wszyscy w domu zdrowi pod kątem wątroby? bo wątroby boję się najbardziej - ona jako jedyna nie boli, ona jedna w całym człowieku nie unerwiona, ona jedyna w całym organizmie, która może umierać cicho i bezobjawowo... Mieliśmy robione próby wątrobowe i wyniki są dobre /ale to zupełnie inna 'okazja' była/. Pozdrawiam serdecznie! Życzę zdrowia! Zdrowym, by nigdy nie chorowali.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj.
    Jedyną drogą aby przekonać się czy jesteśmy zarażeni HCV jest badanie specjalistyczne ukierunkowane właśnie na ten wirus. Najtańszym z nich i już mówiącym najczęściej o zakażeniu jest test antyHCV- koszt 20-30 zł w każdym laboratorium diagnostycznym. Jeśli ten test jest pozytywny, należy wykonać dalszą diagnostykę. Poziom prób wątrobowych niestety nie jest żadnym wymiernym wskaźnikiem zakażenia czy też toczących się procesów uszkadzających samą wątrobę. Chcesz mieć pewność zrób sobie badanie na przeciwciała HCV, HBV.

    Dlaczego się dopiero zaczęłam leczyć? Otóż dopiero po 30 kilku latach dowiedziałam się że jestem zarażona. Nikt wcześniej nie badał mnie w tym kierunku a ja nie miałam żadnych objawów świadczących o tym że wirus się we mnie panoszy.Poza lekko podwyższonymi (czasami) próbami wątrobowymi. Ale żaden lekarz nie wpadł na pomysł by mnie diagnozować w kierunki wirusowych chorób wątroby. To ja sama, ponad dwa lata temu kiedy już zaczęłam kiepsko funkcjonować znalazłam przyczynę.
    Oczywiście że leczenie wykańcza, na pewno po nim nie jesteśmy zdrowsi, problem polegał właśnie na tym że ja bez leczenia nie funkcjonowałam już normalnie. To moja szansa, na powrót do stanu np jako takiej aktywności. Nigdy już nie będę całkowicie zdrowa, ale łudzę się nadzieją że proces się chwilowa zatrzyma.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję. Życzę tyle zdrowia, ile tylko można.

    Co do łudzenia się... Powiem tak, trzeba wierzyć, a nie łudzić się!
    Jestem osobą przewlekle chorą co najmniej od 12r.ż. Prawidłowo zostałam zdiagnozowana w prezencie na 20te urodziny, gdy mój organizm był już na skraju zaniedbania. Po ponad miesięcznym pobycie w szpitalu byłam święcie przekonana, że nigdy nie będę mieć dzieci, takich ze swojego brzucha. Wyszłam za Mąż za człowieka, który ma za sobą podobną historię. Staramy się żyć normalnie. Nie ukrywamy, ale też za dużo nie mówimy. Czasem dochodzi do 'patologicznych' przypadków, gdy własna matka/siostra pyta, co to za tabletka. Niby wie, ale jakby nie kojarzyła... Tymczasem, po latach niestarań, na dwie naturalnie poczęte ciąże /obie tuż po podjęciu decyzji o adopcji/, obie w przebiegu książkowo-podręcznikowym, z małymi zawirowaniami pod koniec trzeciego trymestru, mamy dwoje zdrowych dzieci. Z jednym pracowałam do samego końca. Obie tak 'przeczyściły' mi organizm, że gdyby nie historia choroby, bo bym mogła przez pewien czas za zdrową uchodzić. Trzeba wierzyć i się nie poddawać. Nikt nie wie, co życie ma jeszcze dla niego w zanadrzu.

    Pozdrawiam serdecznie.
    Będę tu jeszcze wracać.

    OdpowiedzUsuń